Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/250

Ta strona została skorygowana.

Hrabia de Nathon, któremu zdało się, że go trapi przykry jakiś sen, patrzał na nią osłupiały i przerażony zarazem, pytając się w myśli, czy nie dostała nagle okropnego obłędu...
Panna de Franoy osunęła się na dywan, jakby nogi ugięły się pod jej ciężarem.
Upadła na kolana przy kanapie, twarz przycisnęła do poduszki, płacząc i jęcząc konwulsyjnie. A wśród tego płaczu i szlochań, słychać było jak usta jej powtarzały wciąż jeszcze, bez przerwy:
— Nigdy... nigdy... nigdy...
Henryk stał przed nią i szukał jakiegoś środka przeciw ogarniającej go rozpaczy. Wmawiał w siebie że nie zdaje sobie sprawy z rzeczywistości, powtarzał sobie:
— Nie, w tem niema nic prawdy... To wcale nie jest możebne... To tylko sen... okropny sen... Ale przecież się przebudzę...
Niestety, to nie był sen.
Hrabia przekonał się wkrótce, iż w rzeczywistości odbywa się ta scena, przy której był obecny, nie rozumiejąc jej jednak wcale.
Płacz Berty powoli zmniejszył się. Przycichły jęki i wreszcie ustały zupełnie. Siły jej, przed chwilą wyczerpane znowu wróciły. Podniosła naprzód głowę, potem oparłszy się jedną ręką o poduszkę kanapy podniosła się i stanęła nieruchomo naprzeciw Henryka, z oczyma w niego wpatrzonemi.
W piewszych paroksyzmach niepojętej dla hrabiego rozpaczy, w ruchach prawie konwulsyjnych jej boleści, wypadł Bercie z głowy grzebień, przytrzymujący sploty jej włosów. Rozpuściły się one bujnie