Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/252

Ta strona została skorygowana.

— Berto! — zawołał hrabia. — Berto! na miłość Boską, racz mnie wysłuchać... racz mi odpowiedzieć!.. Co chcesz, ażebym począł z tą okropną niepewnością w głębi duszy?.. Mówisz, że mnie kochasz... kochasz mnie i skazujesz nas oboje na katusze, gorsze od śmierci!.. Dobrze, gdy potrzeba będę spokojny... poddam się losowi, ale niech-że przynajmniej wiem, co cię zmusza do udręczania mego serca... Serca, które bije tylko dla ciebie... Prośba moja wszak słuszną jest?.. Przecież jej nie odrzucisz?.. Skazany na śmierć wie przynajmniej, za co go karzą... Postępuj ze mną jak ze zbrodniarzem... Powiedz mi, com ja uczynił... Potem mnie wypędź... Ale wprzód mów... mów!..
— Po raz drugi — wyjękała panna de Franoy — po raz drugi błagam pana ulituj się nademną... Widzisz pan przecie, że me siły na schyłku... że umrę... zaklinam pana na pańską miłość, nie wypytuj... Zostaw mnie...
Berta, wymawiając te słowa, chwiała się jak kwiat, kołysany powiewem wichru... Głos jej gasł, źrenice znikały pod zwieszającemi się powiekami.
Hrabia de Nathon nie dodał ani słowa.
Skłonił się przed dziewczęciem i skierował się ku drzwiom pawilonu.
W chwili gdy dochodził do drzwi, obrócił się.
Berta osunęła się znów na kolana. Usta jej poruszały się, jakby szeptały jakąś prośbę.
Zapewne widząc poruszenie hrabiego, myślała że waha się odejść. Wyciągnęła ku niemu obie ręce błagalnie.
Hrabia de Nathon zrozumiał i prędko się oddalił.