Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/255

Ta strona została skorygowana.

i bardziej niezbadaną od marmuru samego... Czy chcecie państwo wysłuchać wszystkiego, cośmy ona i ja powiedzieli sobie w tej smutnej rozmowie?.. Niech państwo posłuchają... powtórzę zaraz...
Henryk opowiedział scenę w pawilonie dosłownie, tak, jak ją przytoczyliśmy czytelnikom.
Kiedy skończył, baronowa szepnęła ale tak cicho, że niepodobna było usłyszeć jej słów:
— Biedna Berta!.. Nieszczęśliwe dziecko!.. Ciężko bardzo pokutuje za zbrodnię, — w której była nie wspólniczką, lecz ofiarą!
— I cóż — podchwycił Henryk po kilku sekundowem milczeniu — teraz gdy państwo wszystko wiecie, sami widzicie, że nie mogę mieć żadnej nadziei...
Pani de Vergy ujęła go i uścisnęła za rękę.
— Bóg mi świadkiem — wyrzekła — że niechciałabym w sercu pańskiem utrzymać zawodnych złudzeń, które przy rozbiciu rozdzierają i zabijają!.. A jednak panu, co jesteś tak godzien być szczęśliwym, panu, który wydajesz mi się bratem, mogę z głębi serca powiedzieć: Miej pan nadzieję! miej pan jeszcze nadzieję!..
— Jakto? co pani mówi? — wykrzyknął hrabia, raptownie ożywiony. — Więc jeszcze nie skończyło się wszystko? Nadzieja wszelka nie jest straconą?
— Nie... Przynajmniej tak sądzę...
— Czyżby panna de Franoy cofnęła swe nieszczęsne postanowienie?..
— Być może...
— I ten cud... bo to byłoby cudem, pani miałbym do zawdzięczenia?
— Mnie... przy pomocy Bożej.