Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/258

Ta strona została skorygowana.

Skoro baronowa usłyszała tętent konia dyplomaty, zaraz udała się do pawilonu, gdzie spodziewała się zastać kuzynkę.
Berta rzeczywiście nie wyszła jeszcze z pawilonu. Siedziała skurczona na kanapie, z rękoma zagłębionemi w bujnych włosach. W oczach ponurych nie było już łez. Spojrzenie było błędne, prawie obłąkane.
Gdy baronowa weszła, dziewczę powstało i odezwało się tylko:
— Wiesz o wszystkiem, nieprawdaż?
Pani de Vergy, zbyt wzruszona ażeby mogła mówić, skinęła tylko potwierdzająco.
Berta, zarzuciła jej ręce na szyję i tuląc się do niej, wyszeptała:
— O! Blanko, droga Blanko, jaka ja nieszczęśliwa!..
Baronowa nic nie odpowiedziała, tylko poczęła całować bladą twarzyczkę kuzynki i łzy ich połączyły się razem.
— Ale jakąż ja zbrodnię popełniłam? — odezwała się wreszcie Berta po chwili. — Czem ja zawiniłam?.. Czem zgrzeszyłam, że mnie Bóg tak srodze dręczy?..
I tym razem odpowiedzią baronowej były tylko pieszczoty.
— O! gdybym tylko miała Armanda — mówiło dalej dziewczę z wybuchem rozpaczy — gdybym mogła go widzieć... on by mi był pociechą... podporą... przy nim zapomniałabym trochę o mych ciepieniach... ale nie mam go... nic nie mam... umieram...
I upadła na dywan prawie bez zmysłów.


∗             ∗