Nazajutrz wieczorem, kuzynki obie przechadzały się powoli nad brzegiem Cusancin’u, pod zielonem sklepieniem rozłożystych konarów drzew.
Berta była spokojną.
Baronowa szła z nią pod rękę, mówiły do siebie zaledwie od czasu do czasu po kilka słów, cicho.
Widocznie pani de Vergy myślała nad czemś i siliła się na odwagę, potrzebną do rozpoczęcia przykrej i trudnej rozmowy.
Naraz zatrzymała się, przyciągnęła do siebie pannę de Franoy i dotknąwszy ustami jej łagodnej twarzyczki pobladłej, szepnęła:
— Uchybiłabym obowiązkom przywiązanej krewnej i szczerej przyjaciółki, droga Berto, gdybym nie spróbowała wszelkich sposobów dla przywrócenia ci uciekającego szczęścia...
— Szczęścia! — jęknęło smutnie dziewczę. — Czemu mi mówisz o szczęściu? Wiesz przecie dobrze, że nie mogę być już szczęśliwą...
— Wiem, że tak myślisz, ale wiem również, że myśląc tak, jesteś w błędzie...
Panna de Franoy wstrząsnęła głową z lekka.
Baronowa mówiła dalej:
— Musisz mnie wysłuchać, moje dziecko, musisz mi przebaczyć, że przystępuję do bolesnego przedmiotu i dotykam krwawiących się ran twego serca... Zapewne chce postąpić jak to czynią chirurgowie, którzy poto nieraz rozdraźniają rany, ażeby je lepiej potem zagoić...
— Niestety! — pomyślała Berta — rany moje nie są uleczalne!..
Poczem odrzekła głośno.
Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/259
Ta strona została skorygowana.