Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/263

Ta strona została skorygowana.

— Przesłyszałam się... — rzekła — przesłyszałam się, nieprawdaż?..
— Nie, dobrze słyszałaś.
— Więc to ja powiem Henrykowi... Ja?.. O! Blanko!
Berta wymówiła te słowa z niewysłowionym akcentem goryczy i wyrzutu.
— Biedna moja, czynisz mi wyrzuty! — rzekła pani de Vergy łagodnie — a przecie zaraz się przekonasz, że mam słuszność; zobaczysz że wymagam od ciebie postępku wzniosłego i jednego z najszczytniejszych poświęceń.
— Nie rozumiem cię.
— Czyż sądzisz, że byłoby sprawiedliwem skazać człowieka na śmierć, nie dając mu poznać motywów wyroku, nie dając mu możności zwalczyć ich i tym sposobem uratować życia?..
— Nie, nie byłoby to sprawiedliwem... Ale jakiż być może związek...
— Związek jaknajściślejszy... Henryk ma prawo wiedzieć, jakie są pobudki tego postanowienia, które go zabija! tak, zabija, bo widziałam dobrze że jego rozpacz jest śmiertelną!.. Potrzeba ażeby miał możność rozgrzeszenia cię jeżeli zechce, za zbrodnię, której nie popełniłaś... trzeba dać mu możność położenia na szalę miłości jego i twego nieszczęścia... a jeżeli miłość przeważy, trzeba, ażeby był w możności powiedzieć; „Kocham cię bardziej jeszcze!.. Cierpienie twe zwiększa mój szacunek!.. Jestem twój... bądź moją!..
— O! Blanko — zawołała Berta. — O! Blanko, czy to możebne, czy sądzisz że onby to powiedział?