Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/264

Ta strona została skorygowana.

— Czyż go dość nie znasz, abyś nie mogła sądzić inaczej? Dla niego obrazą byłoby, gdybym o tem wątpiła...
Dziewczę pogrążyło się w zadumie głębokiej.
— Może masz nawet słuszność, Blanko — rzekła nareszcie — tak i ja myślę jak ty, że Henryk może miałby tę wzniosłą odwagę i boską litość, które mu przypisujesz... Ale trzeba byłoby przedtem mowić, a ja sto razy prędzejbym umarła, zanimby z ust moich wyszło choć pierwsze słowo tej strasznej spowiedzi.
— Pojmuję, że do mówienia siły ci braknie... ale możesz przecie napisać...
— Napisać!.. — powtórzyła Berta. — To prawda, można napisać...
I znowu wpadła w zadumę.
W tem nagle drgnęła.
Rzec możnaby, że ukazało się jej jakie widmo przestraszające, i rzeczywiście było to widmo — widmo zwątpienia i nieufności.
— Co ci jest?.. — spytała ją baronowa.
— A gdybyśmy się obie myliły? — szepnęła Berta. — Jeżeli on dowiedziawszy się o wszystkiem, odtrąci mnie ze wstrętem! Cóż się wtedy stanie ze mną, gdy sama rozgłoszę swój wstyd, a poświęcenie moje nie będzie miało owoców?.. Nie... nie... raczej lepiej mi umrzeć, unosząc z sobą tajemnicę!.. Henryk przynajmniej zachowa w sercu obraz mój, niczem nieskalany!.. Żyć będę w jego wspomnieniach z aureolą nietykalną! Zamiast porzucić żywą, opłakiwać mnie będzie umarłą!.. To lepiej będzie...