Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/265

Ta strona została skorygowana.

— Berto, moje biedne dziecko — zawołała baronowa — to duma przez ciebie tak przemawia i każe milczeć twej miłości... Jeżeli przekładasz grób po nad nadzieję, choćby nawet niepewną, żyć długie lata z Henrykiem uszczęśliwionym przez ciebie, to chyba go nie kochasz!.. nigdy go chyba nie kochałaś?..
— Masz słuszność!.. — odparło dziewczę po paru chwilach milczenia. — Tak, miłość jest bóstwem zazdrosnem, wymagającem poświęceń... Tak jak ty mi radzisz, mam postawić na kartę życie me i to więcej niż życie, bo wstyd mój i dumę... Jeżeli wygram, czuje się dość silną i dość mam w sobie miłości, ażeby uszczęśliwić człowieka, który pomimo tego wszystkiego zechce mnie zaślubić... Jeżeli przegram, daremnie usiłowałabyś zmienić me postanowienie. Jeżeli przegram... wszystko się dla mnie skończy...
— Berto, moja droga Berto! — zawołała baronowa przerażona. — Co ty mówisz?.. Chcesz więc umrzeć?
Blady uśmiech zjawił się na ustach dziewczęcia.
— Nie bój się.. — odpowiedziało. — Nie mówię o śmierci...
— A o czem?.. O czem mówisz?
— O klasztorze, który od świata oddzieli tak dobrze jak grób i to serce i duszę, których Henryk nie zechce, ofiaruję Bogu, który je przyjmie!.. Nie mogąc być żoną kochaną i kobietą szczęśliwą na świecie, będę w głębi klasztoru biedną zakonnicą, pokorną, uległą, będę się starała zapomnieć o ziemi, myśląc o niebie... Nie mów nic, Blanko!.. Nie odpowiadaj mi na to!.. Życie moje jest w tej chwili na rozdrożu...