Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/270

Ta strona została skorygowana.

— Czyż mam istotnie prawo postąpić tak, jak zamierzyłam? Sumienie odpowiada mi bez wahania: tak!.. Bóg widzi, że chcę jedynie zapewnić szczęście dwom istotom, które kocham i które zasługują być szczęśliwemi!.. Wielkość tego celu usprawiedliwia wszystko w mych oczach... Jeżeli się mylę, niech następstwa tej omyłki spadną na mnie samą jedynie!
Jeden ze służących zakładu, przeprowadził panią de Vergy przez schody i kurytarz i wreszcie zapukał do drzwi pod Nr 12.
— Proszę! — odezwał się głos pana de Nathon.
— Wizyta do pana hrabiego,
Drzwi się otworzyły. Ukazała się Blanka.
Na widok jej, Henryk wydał okrzyk ździwienia.
— A! droga baronowo! — szepnął — nie spodziewałem się pani tak prędko!.. Jaka pani dobra, że skraca moje katusze.. Proszę panią do mej celi!.. proszę!..
Pani de Vergy przestąpiła próg i drzwi się za nią zamknęły.
Hrabia był blady jak człowiek, który dopiero przychodzi do zdrowia po długiej chorobie. Ciemna obwódką otaczała jego powieki. Od czterdziestu ośmiu godzin ledwie jadł i spał.
— Jeżeli pani przynosi mi wyrok fatalny — rzekł, skoro tylko usiadła baronowa — niech pani mówi bez obawy... będę silny... Jeden z moich przodków skazany na śmierć za przekroczenie zakazu Richelieu’go co do pojedynków, uśmiechał się jeszcze pod toporem kata... Przyrzekam pani, że go naśladować będę... Przyjmę cios z uśmiechem... Tylko niech dłużej nie czekam... Przeczucia mam smutne... Wszak zawiodłaś się pani?.. Postanowienie jej nieodwołalne?..