Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/271

Ta strona została skorygowana.

— Nie... — odparła Blanka.
Ledwie baronowa wymówiła ten jednozgłoskowy wyraz, a już p. de Nathon jakby ożył. Niewysłowiona radość rozpromieniła jego twarz.
— Zgadza się? — wyjąkał cicho, bo wrzuszenie paraliżowało mu głos.
— To zależy od pana... — odpowiedziała pani de Vergy.
— Odemnie?.. Więc to już pewność!.. Więc to szczęście!..
— Jeżeli pan zechcesz...
— Czy ja zechcę?! — wykrzyknął Henryk.
— Tak... I zanim pan ostatecznie wyrzekniesz, trzeba czekać.
— Nie rozumiem pani.
— Bądź pan spokojny, zaraz się wytłomaczę. Byłeś ambasadorem, mój drogi hrabio, dzisiaj, ja jestem ambasadorową. Przybywam do pana z ciężką misyą, z której postaram się wywiązać jaknajlepiej... Przynoszę panu spowiedź Berty...
— Jej spowiedź!.. — powtórzył Henryk ze ździwieniem, z którem poczynał się znów łączyć niepokój.
— Uspokój się, drogi hrabio, jest to spowiedź anioła!.. — żywo podchwyciła baronowa, która zauważywszy dobrze ten niepokój, rada teraz była swemu postanowieniu. — Wszystko, co się panu wydaje niepojętem, wszystko, przez co pan tak cierpiałeś od dwóch dni, zostanie panu wytłomaczonem... Rozpacz Berty, jej odmowę co do zostania pańską żoną, gdy jednocześnie wyznawała panu swe uczucie, wszystko to pan zrozumiesz i podziwiać pan będziesz duszę bohaterską tego dziecka tak niewinnego, które poświę-