Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/274

Ta strona została skorygowana.

krew!.. Powiedz mu wszystko, a potem dopiero niech sam osądzi...
— O! baronowo! — zawołał p. de Nathon z uniesieniem, a oczy jego zwilgotniały od łez — miałaś pani słuszność! Berta jest aniołem!.. Chodźmy! chodźmy!.. Nie traćmy ani minuty!.. Chodźmy do niej... Chcę do nóg jej upaść.. Chcę jej powiedzieć, że uwielbienie me dla niej równa się miłości i że w obec takiej wielkości czuje się tak małym, że sam się tego wstydzę!.. Chodźmy, baronowo, chodźmy!..
Ale baronowa de Vergy nie poruszyła się z miejsca.
— Pojmuję pańską niecierpliwość... — rzekła z uśmiechem. — Ale wybacz, kochany hrabio, rzeczy odbędą się nie w ten sposób... Najprzód pan pozostaniesz tutaj!..
— Dlaczego?
— Bo to ja tylko, jako ambasadorowa, winnam zdać sprawę mej kuzynce o rezultacie posłannictwa... Pan przyjedzie do Cusancin dopiero w godzinę... Ale to jeszcze nie wszystko... Berta, wiem to dobrze jak i pan, ma szlachetną naturę, duszę dumną, wzniosły charakter, ale musisz pan mi obiecać, że zachowasz pan przy sobie oznaki słusznego uwielbienia i nie przypomnisz nigdy ani jednem słowem, ani nawet ubocznie rozmowę, którą z sobą teraz mieliśmy.
— Jakiż powód tego milczenia?
— Jaknajsłuszniejszy. Bercie przykro dotykać tego przedmiotu, nawet w obec mnie. Pomyśl pan, cóż dopiero przy panu! Nie przypuszczam zaś, ażebyś pan chciał sprawić jej jakąbądź przykrość.
— Wolałbym umrzeć...