Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/29

Ta strona została skorygowana.

Sebastyan przyjechał i zachwycał się swym pokojem. Miał nawet tyle taktu, że udawał trochę zdziwionego tym przepychem, i mer czuł się zupełnie wynagrodzonym za poniesione wydatki w obec radości, żywo wyrażonej przez bohatera afrykańskiego, którego postawą rycerską nie mógł się nacieszyć, jak również twarzą ogorzałą, swietnym mundurem, a nadewszystko połyskującym krzyżem i czerwoną wstęgą zupełnie nową.
Młodemu oficerowi od czasu do czasu jeszcze dolegała rana. Podróż zmęczyła go. Przez kilka dni wcale nie wychodził. Ojciec nie opuszczał go ani na chwilę i od rana do wieczora kazał sobie opowiadać najmniejsze szczegóły z życia jego wojskowego, wypytywał go bezustannie o kraje dalekie, które poznał i o bitwy w których brał udział,
Po tygodniu takiego życia jednostajnego, przypominającego koszary, Sebastyan wypocząwszy i zupełnie zdrów, chciał się czemś zająć.
Dla oficerów kawaleryi jak wiadomo, tak samo jak dla sportsmenów, staje się potrzebą a zarazem i przyjemnością.
Kapitan przyprowadził sobie dwa konie: Dżalego i Beyroutha.
Zaczął więc to na Dżalim, to na Beyroucie odbywać długie przejażdżki wieczorem i zrana.
We dwa tygodnie niespełna, po przyjeździe do ojca, wracał właśnie o dziesiątej zrana z Baume-les-Dames, gdzie odwiedził podprefekta, swego kolegę ze szkół, i pędził galopem po cudnej drodze, wijącej się brzegiem Cusancon wśród dwóch pagórków leśnych i miał na sobie mundur oficera huzarów.