łysk włosów harmonizował wybornie z matowo bladą jego cerą.
Lata zbiegłe w długim szeregu, nie tknęły wcale piękności hrabiny Berty, jak z szacunkiem, bez żadnej ujmy mijają po nad boskiemi marmury, przekazanemi nam przez Rzym i Grecyę.
Miała trzydzieści siedm lat. Najlepsze jej przyjaciółki utrzymywały bez żadnej złośliwości, że wygląda co najwyżej na lat trzydzieści, musiała więc w rzeczywistości wyglądać na dwadzieścia pięć.
Na czole ani zmarszczki, na powiekach najmniejszego zmęczenia, najmniejszej czerwoności, jaka jest cechą późniejszych lat. To samo bogactwo jasnych włosów, ten sam blask oczu, ta sama czystość przezroczysta płci.
Dla zwykłych śmiertelników była tak piękną jak dawniej. Artystom wydawała się jeszcze piękniejszą.
Dla opisania Herminii dość powiedzieć, że była żywym portretem swej matki, Przypominała ona sobą to czarowne dziecko, które żyło wśród kwiecia i ptasząt w parku Cusancin’skim onego czasu, kiedy to Sebastyan Gérard nie opuścił jeszcze Afryki, ażeby za powrotem w strony rodzinne znaleźć miłość i śmierć.
Zanim przystąpimy do tego nowego okresu naszego opowiadania, wypada choć w kilku wierszach podać wypadki, zaszłe w ciągu ubiegłych lat siedmnastu.
W kilka miesięcy po zamęzciu Berty, jenerał hrabia de Franoy spokojnie zasnął snem wiecznym, szczęśliwy, że zapewnił na zawsze, tak przynajmniej mnieniał, szczęście swej córki.
Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/292
Ta strona została skorygowana.