Hrabinie przypadała w udziale znaczna część świetlanych blasków i ciepłych promieni tego słońca.
Po siedmnastu latach pożycia małżeńskiego, kochała i była kochaną jak pierwszego dnia. Przyjście na świat Herminii, zacieśniło jeszcze bardziej węzły tego błogosławionego związku. Berta zachowała powaby młodości i urody po nad zwykłe granice. Kobiety jej zazdrościły. Mężczyźni otaczali ją tak wielkim szacunkiem, że żaden z nich, nawet najzuchwalszy, nie miał śmiałości do niej się zalecać. Dodać należy do tych warunków szczęścia ogromny majątek, przepych książęcy, wszelkie przyjemności życia... Czegóż więc mogło brakować pani de Nathon?
Niczego zapewne, a przecie na jej niebie lazurowem była chmurka...
Berta całując Herminię, nie mogła powstrzymać myśli o tamtem drugiem dziecku, o tym upośledzonym synu, o którym opowiadano jej, że jest tak dobry i ładny, a który urósł, nie zaznawszy wcale pieszczot matczynych.
Armand był szczęśliwy i kochany, wiedziała o tem, ale ona niczem się nie przyczyniła do jego szczęścia. Obcy ją przy nim zastąpili. On ich kochał a jej wcale nawet nie znał.
Widzieć go, słyszeć, mówić doń, podziwiać go, było to gorącem marzeniem Berty... Ale to marzenie kiedy się ziści?.. Wierzyć w to nawet nie śmiała, ledwie miała nadzieję, a to powątpiewanie było właśnie czarnym obłoczkiem na lazurze jej widnokręgu,
Takie były losy osób naszych, w chwili, gdy je zastajemy w pokoju jadalnym pałacu hrabiego w miesiącu październiku 1867 roku.
Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/296
Ta strona została skorygowana.