Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/297

Ta strona została skorygowana.

Śniadanie miało się ku końcowi. Wszedł lokaj w liberyi ciemnej, niosąc list na srebrnej tacy.
— Do pani hrabiny... — rzekł.
Berta wzięła list.
— Od baronowej! — zawołała uradowana, zobaczywszy charakter pisma na kopercie.
— Czytajże prędzej!.. — podchwycił Henryk — i ja chciałbym się dowiedzieć, co słychać u naszej przyjaciółki...
Hrabina zdarła kopertę i poczęła czytać głośno, bez żadnego wahania, wiedziała bowiem, że kuzynka kiedy nawet pisała o Armandzie, czyniła to z taką oględnością, iż nic nie było do zatajenia przed panem de Nathon.
Oto co przeczytała nie bez głębokiego wzruszenia, (czytelnicy łatwo to pojmą) i nieraz potrzebowała użyć niezmiernego wysiłku, ażeby panować nad sobą, głos utrzymać nie drżącym, a w oczach stłumić płomienie.
„...Piszę do ciebie dziś, droga Berto, tylko krótki list polecający, zresztą nazwij go jak chcesz. Niebawem napiszę do ciebie obszerniej (chociaż wkrótce zamierzam sama się wybrać do ciebie), ale dziś chce się zająć tylko jedną rzeczą, a raczej tylko jedną osobą.
Chodzi mi o pewnego młodego człowieka, którego nigdy nie widziałaś, ale mówiłam ci o nim nieraz i który mnie żywo obchodzi.
Jest to mój syn chrzestny, Armand Fangel.
Doktór Fangel, mój stary i wielki przyjaciel, umarł przed kilku tygodniami, pozostawiwszy całe swe mienie (czterdzieści pięć tysięcy franków roczne-