Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/30

Ta strona została skorygowana.

Wtem niedaleko od stacyi klimatycznej Guillen, zobaczył przed sobą o jakie sto pięćdziesiąt kroków starca wysokiej postawy, wybornie siedzącego na rosłym koniu, i za nim jadącego grooma w niebieskiej liberyi, spodniach skórzanych i palonych butach.
Jeźdzcy ci, zbliżali się zwolna.
W kilka sekund Sebastyan, przy galopie swego rumaka, zrównał się ze starym panem, mającym w petlicy swego guzika szeroką wstążeczkę orderową.
Młodzieniec skłonił się z uszanowaniem, zdejmując kepi i chciał już dalej pojechać, nie zwalniając biegu, gdy wtem starzec zatrzymał go tym wykrzyknikiem:
— Tam do licha, kapitanie, ładnego masz konia!
Sebastyan natychmiast zwolnił bieg Dżalego. Ukłonił się na nowo i odpowiedział:
— A przytem dzielne to zwierzę, mój jenerale,
— To kapitan mnie znasz? — spytał starzec z niejakiem zdziwieniem.
— Wiem, że mam zaszczyt mówić z jenerałem hrabią de Franoy..,
— Zbyt przecie młody jesteś, kapitanie, ażebyś mógł służyć podemną.
— To prawda, mój jenerale, ale dzieckiem jestem tych stron, gdzie wszyscy znają i szanują jedną z naszych znakomitości wojskowych...
— Powiadasz pan, że pochodzisz z tych stron?
— Tak, mój jenerale,
— To pozwól kapitanie, że cię zapytam o nazwisko?