Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/305

Ta strona została skorygowana.

Głowa jego znamionowała szlachcica, artystę, myśliciela, a oświetlona była wspaniałemi oczyma, których spojrzenie tchnęło stanowczością, szczerością i łagodnością.
Linie ust potwierdzały w zupełności te chlubne cechy.
Armand był w grubej żałobie, a ubrany z takim smakiem, jakiego mógłby mu pozazdrościć niejeden z młodzieży paryzkiej.
— Spodziewaliśmy się pana — rzekła Berta żywo, ażeby ukryć swe wzruszenie, skoro tylko uczuła, że poczyna już trochę panować nad sobą. — Otrzymałam onegdaj list pani de Vergy, zapowiadający mi blizki przyjazd pański... Mówże mi pan o mej drogiej kuzynce a pańskiej matce chrzestnej, która pana jak syna kocha. Mów mi pan i o sobie — wszystko, co pana dotyczy, bardzo nas interesuje... Opowiedz mi pan wszystkie szczegóły o tej bolesnej stracie, jaka pana dotknęła... W pierwszych latach młodości widywałam tego zacnego człowieka, po którym nosi pan żałobę i wielu, co był wart. Pragnęłabym się dowiedzieć o przeszłych trudach pańskich i zamiarach na przyszłość. Gdy mnie pan poznasz, zaufasz mi pan zupełnie, jestem tego pewna, stane się pańską powiernicą i jak przed Blanką, nie będziesz się pan przedemną z niczem krył.
— Dobroć pani prawdziwie dodaje mi odwagi — odpowiedział Armand bardzo wzruszony. — Baronowa de Vergy zapewniła mnie o pani uprzejmości, ale przyjęcie jakiego doznaję, przechodzi wszelkie moje nadzieje.