Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/306

Ta strona została skorygowana.

Pierwsze lody zostały przełamane. Młodzieniec zapomniał o nieśmiałości i w długiem opowiadaniu wykazał z czarującą prostotą zalety umysłu i serca. O Blance wyrażał się z uczuciem i szacunkiem bez granic, jakiemi go przejmowała ta protektorka tak dobra i tak łaskawa. Wdzięczność zaś wiekuistą dla doktora Fangela, wypowiedział tak wzruszającemi słowy, że Berta przyłożyła chustkę do zwilgotniałych oczu. Armand płakał.
— Niech mi pani przebaczy — wyjąkał — żem łez nie powstrzymał w obec pani... Gdy pomyślę o tym, który był dla mnie więcej niż ojcem, nie jestem w stanie ich powściągnąć.
Pani de Nathon odjęła chustkę od oczu.
— Po co się pan usprawiedliwia?.. — rzekła — wszak widzi pan, że i ja płaczę...
Pytany przez hrabinę, Armand mówił o swych naukach, pragnieniach, nadziejach. Wszystko w nim było poważne, ale ta powaga nie miała w sobie ani trochę pedanteryi ani napuszoności i bynajmniej nie pozbawiała go młodzieńczości. W duszy tej dobrze zahartowanej łatwo można się było domyśleć świeżych młodzieńczych złudzeń.
Po dwugodzinnej rozmowie, wstał wreszcie z miejsca.
— Hrabiemu de Nathon — rzekła doń Berta — czas cały zajmują teraz prace komisyi parlamentarnych... Chciałabym mu jednak pana niezwłocznie przedstawić, bo wiem, jak wielce pragnie on pana poznać. Ponieważ pan przyjechał do Paryża dopiero wczoraj, chyba jeszcze pan nie możesz być bardzo zajęty... Miałby pan dzisiaj wieczór wolny?