Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/307

Ta strona została skorygowana.

— Tak wolny jak cudzoziemiec, przybyły do miasta, w którym nie zna nikogo... — odpowiedział młodzieniec z uśmiechem.
— To niechże pan z nami zje obiad... To obcesowe zaproszenie dowodzi panu najlepiej, że pana traktuję już po przyjacielsku... Pan de Nathon wdzięczny panu będzie za taką dla nas łaskawość... Wszak się pan zgadza?
— A naturalnie, i doprawdy pani, czuje się wzruszony taką życzliwością.
— Zatem zobaczymy się wieczorem... jemy obiad o siódmej.
Armand skłonił się i już miał opuścić salon. Hrabina podała mu rękę, którą on uścisnął z uszanowaniem, nie zauważywszy, jak ta drobna arystokratyczna rączka zadrżała przy dotknięciu się jego dłoni.
O wpół do siódmej powrócił pan de Nathon.
— Henryku — rzekła doń Berta — p. de Fangel, syn chrzestny Blanki, był dzisiaj u mnie... pragnie gorąco być ci przedstawionym...Zaprosiłam go na obiad...
— Dobrze zrobiłaś moja droga... I jakże tam ten młodzieniec... Spodziewam się, że jesteś z niego zadowolona?
— Pozwól mi nie wyjawić żadnego o nim zdania.
— A to dlaczego?
— Sam go osądzisz i jestem ciekawa, czy tak samo ci się wyda, jak mnie...
— To chyba nie może ulegać żadnej wątpliwości. Wiesz o tem dobrze, że mamy jeden umysł jak mamy jedno serce... Dotąd nie było przykładu, ażeby któremu z nas wydało się to brzydkiem, co się dru-