Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/309

Ta strona została skorygowana.

Po obiedzie w salonie, kiedy Armand rozmawiał z Herminią, Berta podeszła do męża, który właśnie słodził kawę w filiżance.
— I cóż? — spytała go po cichu.
— Ha, moja droga — odpowiedział Henryk — odpisz Blance, że jej winszuję takiego chrzestnego syna. Czemu on nie jest bratem Herminii? O! dopiero byłbym z niego dumny! Nie spotkałem jeszcze takiego chłopca! Wszystkiem będzie czem zechce. Dość mu będzie obrać cel i iść do niego, a niezawodnie go osiągnie. Wszak i ty go tak oceniłaś?
— Tak.. — wyszeptała Berta, — I ja tak sądzę... Ale sobie nie ufam, a twego zdania jestem zupełnie pewna. Gdyby Blanka tu była, toby się ucieszyła, słysząc coś powiedział.
P. de Nathon poprosił Armanda, ażeby usiadł przy nim, a jasnowłosa Herminia, wyraźnie się skrzywiła, że jej go zabierają w pośród bardzo interesującej pogadanki. Przystąpiła do hrabiny.
— Patrz mamo — rzekła, robiąc minkę rozpieszczonego dziecka — papa już sobie przywłaszczył pana de Fangel. Znów zaczynają rozmawiać o tych poważnych rzeczach, jak przy obiedzie... To wcale niezabawne! Żałuję serdecznie tego pana!
— Jakże ci się on podoba?
— Bardzo, tylko trochę za uczony!.. Co za otchłań wiedzy, mój Boże!.. Szkoda wielka, że nie jest synem cioci baronowej, tylko chrześniakiem... Nazywałabym go kuzynkiem...
— Podoba się im dziś — myślała pani de Nathon — jutro go pokochają!.. A to mój syn!.. A ja nigdy nie przestanę być dla niego obcą!..