— Jestem Sebastyan Gérard, syn mera z Hanmont...
— Zacnego człowieka... — podchwycił hrabia — i obrotnego, który umiał w uczciwy sposób dorobić się majątku, czego mu serdecznie winszuję i panu także.. A! to pan jesteś kapitanem Gérardem... jednym z naszych zuchów algierskich... wschodzącą chwałą, z której się szczycę dla mej starej prowincyi!..
— O! jenerale! — przerwał Sebastyan.
— Ależ pan nie jesteś znów mi tak obcym! — mówił dalej p. de Franoy. Pisały o panu dzienniki... Przy opowiadaniu o pańskich czynach walecznych nieraz mi zabiło serce... Daj mi rękę, kapitanie, rad jestem ją uścisnąć... Odkąd bawisz pan u ojca?
— Od dwóch tygodni, jenerale...
— A masz pan urlop do...
— Do czasu wyzdrowienia...
— No, na rekonwalescenta wcale pan mi nie wyglądasz...
— Rana już mi nie dolega.
— Rana, brawo!.. Lepsze to, niż jaka febra!.. Żołnierzowi nigdy nie żal przelać krwi za Francyę. Ale jeszcze zabawisz pan czas jakiś w Hantmont, spodziewam się?
— Z półczwarta miesiąca, jenerale.
— Doskonale... Liczę na to, że widywać się będziemy czasem, a nawet często, jeżeli moje siwe wąsy nie odstraszają pana... Byłem i ja takim jak pan... i pan będziesz takim, jak ja... naturalnie za pięćdziesiąt lat, a życzę panu, żebyś wtedy nosił te siemddziesiąt pięć lat tak zuchowato, jak ja dzisiaj.
— I ja także bym sobie życzył, jenerale, chociaż
Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/31
Ta strona została skorygowana.