Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/311

Ta strona została skorygowana.

mność prowadzi do zwątpienia o sobie... Duma dobrze umieszczona, wywyższa człowieka. Przy twoich zdolnościach dość chcieć, ażeby módz. Trzeba ci jeszcze odbyć edukacyę polityczną... Ja się jej podejmuję...
— Pan, panie hrabio!..
— Tak, ja... i nie dziękuj mi! Najlepszemi lekcyami są lekcye doświadczalne... takie mieć będziesz. Chcę ci coś zaproponować...
— I owszem, każdą propozycyę od pana przyjmę i Bóg wie, z jaką wdzięcznością!..
— Ja także jestem ambitny. Wypadki polityczne zwichnęły moją karyerę... Odtąd jedynem mojem marzeniem być użytecznym krajowi. Wiedzą o tem w Izbie i zewsząd wali się na mnie robota. Czasem boje się upaść pod jej ciężarem. Potrzeba mi współpracownika, drugiego siebie... Szukałem i nie znalazłem. Nikt dotąd nie obudził we mnie takiego ślepego zaufania, jakie trzeba mieć dla człowieka, przy którym myśli się głośno...
— A czy takie zaufanie będzie pan miał do mnie? — spytał Armand Fangel nieśmiało.
— Wiesz o tem dobrze, że go jesteś wart... Nieprawdaż?
— Tak.
— Więc oddaj mi się tak, jak ja ci się oddam, a uczynię z ciebie takiego człowieka, jakim byłbym, gdyby mi rewolucye pozwoliły... Cóż, chcesz?
— Chcę.
— Zgoda?
— Zgoda.
Pan de Nathon wyciągnął do Armanda rękę, którą tenże uścisnął w swoich, poczem mówił dalej: