— Każdemu innemu ofiarowałbym nie jakieś honoraryum, lecz kredyt u mego bankiera, z którego mógłby korzystać dowoli... Ty bogaty jesteś, nie mówię ci więc o pieniądzach... Jeden z pawilonów w tym pałacyku jest nie zamieszkany, ma oddzielne i osobne wyjście, będziesz tam zupełnie swobodny, należą doń jedna stajnia i wozownia... proszę cię, przyjmij to mieszkanie...
— Ależ, panie hrabio, nie śmiem...
— Tylko się nie sprzeciwiaj, bardzo proszę. Jeżeli chcesz, będziesz mi płacił komorne... Czy tego chcesz koniecznie? Życie będziesz miał bardzo mozolne... Co rano od szóstej do jedenastej pracować będziemy razem... Śniadanie będziesz jadł z nami... Gdy będziesz miał sprawy, pójdziesz do sądu, jeżeli nie, to do izby deputowanych... Dostaniesz bilet wejścia do trybuny dziennikarskiej... Obiad jeść będziesz tutaj, gdy ci się spodoba przyjść... Wieczorem rozporządzasz sam... Dobrze ażeby młody człowiek był młodym i ażeby po pracy miał trochę przyjemności. Wszak zgoda na taki program?
— Ależ zgoda, panie hrabio... i nie wiem jak mam wypowiedzieć panu...
— Najlepiej nic nie mówiąc — przerwał pan de Nathon, poczem zwrócił się do hrabiny i dodał:
— Moją droga Berto, nasz młody przyjaciel zostaje u nas pensyonarzem, zamieszka w pawilonie i już się z nami nie rozstanie, bo będzie drugim mną. Napisz do Blanki, że jej syn chrzestny należy odtąd do naszej rodziny.
Hrabina spuściła głowę i nie odpowiedziała nic.
Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/312
Ta strona została skorygowana.