Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/318

Ta strona została skorygowana.

— Więc cóż jej jest?
Pan de Nathon w powozie opowiedział baronowej o Bercie.
— W pani całą nadzieję pokładam — rzekł w końcu. — I tym razem błagam panią o pomoc, o użycie swych wpływów, którym tyle dobrego mam do zawdzięczenia... Gdyby nie pani, Berta nie byłaby mą żoną... Pani winien jestem szczęście całego mego życia. Pani będę winien i ciąg dalszy tego szczęścia... Berta pani ufa jaknajzupełniej... Pani dla niej jesteś więcej niż przyjaciółką, więcej niż krewną, więcej niż siostrą... Czego mnie powiedzieć nie może lub nie zechce, pani to wyjawi, a pani nie zdradzając wcale jej tajemnicy, wskaże mi tylko, co mam czynić, ażeby przywrócić jej spokój i wesołość.
— O! możesz pan na mnie liczyć! odparła żywo Blanka.
— Żona nie wie, żem do pani pisał... — mówił dalej pan de Nathon — nie spodziewa się pani wcale... Niech więc nam pani sprawi niespodziankę zjawieniem się o godzinie siódmej... przyrzekam pani być ździwionym... Po obiedzie usunę dzieci...
— Dzieci?.. — przerwała pani de Vergy.
— Mówię o Herminii i o synu chrzestnym pani — odpowiedział hrabia z uśmiechem — Armand należy także do rodziny. Zostawimy panią samą z Bertą, a ona ździwiona i uradowana niespodziewanem pani przybyciem, niewątpliwie z całą szczerością wszystko pani wypowie.
— Poznaję w tem wszystkiem właściwą panu zręczność, panie dyplomato!.. tak będzie dobrze w samej rzeczy... zrobię jak pan mówisz... A nie zapomnij