Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/32

Ta strona została skorygowana.

nie bardzo sobie obiecuje — zawołał Sebastyan ze śmiechem. Pan zakasowałby niejednego młodego...
— Ho, ho!.. nie tak znowu we wszystkiem — odrzekł hrabia — ale to prawda, że przecie jeszczem coś wart... Kapitanie Gérardzie, proszę cię bardzo, a nawet zobowiązuję, ażebyś podczas pobytu w Hantmont, uważał mój dom jak swój..
— Jenerale...
— No, zgoda? przyjedziesz pan?
— Nie wiem, jak mam być panu jenerałowi wdzięcznym.
— Wdzięczność... to już do mnie należy — przerwał p. de Franoy. Zresztą nie lękaj się pan nudów tak bardzo... W starym zamczysku nie jestem sam... będziesz tam widział nietylko moją twarz... Zobaczysz pan Bertę, moją córkę... To dziecko jeszcze co prawda, ale jakie śliczne dziecko... To promień wiosennego słońca, co mnie rozgrzewa i odmładza... Pieszczotka, gra na fortepianie jak anioł, śpiewa jak słowik!.. Posłuchamy trochę jej muzyki... pan mi opowiesz swe bitwy w Afryce, a ja o swych kampaniach nie będę panu bajdurzył zbyt długo, słowo honoru... No, już postaram się, jak tylko będę mógł, żeby się panu godziny nie dłużyły w naszej prastarej siedzibie... Na obiad bądźże pan jutro łaskaw... O! bez żadnego „ale“, bez żadnej ceremonii... Jadamy skromnie, ale winko mam wcale niezłe... przekonasz się pan... znajdzie się butelczyna „Château-Châlous“ z roku 1801.. No, dawajże mi pan zaraz słowo, że będziesz...