Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/323

Ta strona została skorygowana.

Gdy Berta to mówiła, hrabina odwróciła głowę, ukryła twarz w dłoniach, a drgania spazmatyczne poczęły nią wstrząsać,
To trwało sekund kilka, Pani de Vergy patrzyła z głębokiem współczuciem na te objawy, poprzedzające atak. Nagle Berta wybuchła gwałtownem łkaniem, łkaniem konwulsyjnem, rozpaczliwem.
Łzy między palcami spływały na suknię.
Blanka, przerażona niezmiernie, uklękła przed kuzynką, odsunęła zlekka ręce jej od twarzy i głosem łagodnym, jakim się mówi do chorych dzieci, rzekła:
— Berto! moja droga przyjaciółko! moja siostro! błagam cię, odpowiedz mi! Czyż nie widzisz, że mnie przestraszasz! Zkąd ta rozpacz, te łzy! Cóż to jest, mój Boże! co?
Pani de Nathon podniosła głowę i chciała mówić, ale daremnie usiłowała. Usta się poruszyły tylko, nie wydając wyrazów.
Nareszcie po tym ataku nerwowym nastąpił względny spokój i biedna kobieta wymówiła głosem głuchym te na wpół urywane wyrazy:
— Ja sama się sobą brzydzę!... Jestem nikczemna, kłamię, zdradzam, podłą jestem!...
— Podłą!... ty!... — powtórzyła Blanka zdumiona. — Co mówisz?
— Prawdę!
— Majaczysz!...
— Chciałabym nie być przytomną!... Chciałabym zwarjować!... Ale, niestety! nie mogę!...
— Cóżeś uczyniła? Cóż możesz sobie wyrzucać?
— Ja wprowadzam kłamstwo pod dach rodzinny!.. kradnę na rzecz tego, którego powinienby nie-