nawidzieć, część przywiązania najszlachetniejszego z ludzi! A gdy zgryzoty popychają mnie, ażebym przez szczere wyznanie okupiła tę podłość, która jest zbrodnią, brak mi odwagi, brak mi sił... waham się... drżę... cofam się i dalej kłamię!... O, mój Boże, co za wstyd! co za hańba!...
— Nie rozumiem cię... — szepnęła baronowa. — Więc jest coś, o czem niewiem?
— Nie, ty wiesz o wszystkiem, i jak ja przedtem uważasz za naturalne to, co się dzieje!... to takie proste w swej podłości! Ale posłuchaj mnie... zrozumiesz zaraz... Wiesz jak gorąco pragnęłam poznać Armanda. Kiedy otrzymałam list, zapowiadający jego przyjazd, ogarnęła mnie niepomierna radość!.. Błogosławiłam cię z całej duszy, żeś ułatwiła to niespodziewane zbliżenie się matki do syna... Armand przyjechał... Dumną byłam z niego!... Czyż miałam do tego prawo? Nie, stokroć nie!... Matka, która wypiera się swego dziecka, nie jest matką!... O tem zapomniałam... Henryk, ten człowiek z sercem szlachetnem, niezrównanem, żywą sympatję powziął do twego chrzestnego syna, którego poleciłeś jego dobroci, postanowił zająć się jego przyszłością i zatrzymał go w swym własnym domu... Powinnam się była sprzeciwić temu projektowi... Uczciwość to nakazywała... a ja ani nie spróbowałam... czułam się szczęśliwą, na myśl, że syn mój mieszkać będzie przy mnie!... Szczęśliwą!... Byłam nią z początku... Zaślepioną byłam...
— Pani de Nathon przerwała sobie, ażeby obetrzeć łzy, zaczynające znów płynąć, poczem mówiła głosem spokojniejszym
Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/324
Ta strona została skorygowana.