Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/332

Ta strona została skorygowana.

— Zazdrosna!.. — powtórzył ze zdumieniem — zazdrosna!.. o co, wielki Boże... ależ byłoby to szaleństwem!.. Odkąd ją po raz pierwszy zobaczyłem w Pirenejach, o niej tylko myślę!..
— To też nie o pana tu chodzi.
— Nie rozumiem pani.
— Zastrzegam przedewszystkiem, że to tylko domysł z mej strony... Zdawało mi się, że zauważyłam w czasie długej rozmowy naszej, jakby Berta lękała się, iżby przez zajęcie się pańskie tak gorąco, synem moim chrzestnym, Armandem Fangel, nie osłabła miłość twa ojcowska, do której ma prawo nasza kochana Herminia?..
— Czy to Berta pani powiedziała?
— Nie, to tylko z mej strony przypuszczenie... Jeżeli jest ono trafne, wszystko da się ułożyć łatwo... Armand jest godzień pańskiej sympatyi i szczęśliwa jestem, że ją sobie pozyskał, ale czy nie lepiej byłoby zmniejszyć trochę tę zażyłość, do jakiej jest dopuszczony?..
— A to jak? — spytał pan de Nathon.
— Armand mógłby nadal nie mieszkać w waszym pałacu...
— Niepodobna! — odparł hrabia. — Przecie na moją tylko prośbę, został on naszym gościem... Kocham go, szanuję... Nic nie uczynił, ażeby się z nim obchodzić gorzej... Usunięcie go, byłoby nie do usprawiedliwienia tak w jego oczach, jak i w moich... Dla oddalenia od Berty wszelkiego cienia niepokoju, uczyniłbym na świecie wszystko, oprócz złego postępku. Zresztą znam ja ją dobrze, odmówiłaby w tem swego wspólnictwa.