Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/333

Ta strona została skorygowana.

Nie powiodło się więc Blance z miłosiernym projektem, przez który chciała ulżyć katuszom, jakie pani de Nathon sprawiała obecność Armanda w jej domu.
Ale choć przekonana, nie mogła nie przyznać słuszności hrabiemu.
— Rozumiem pana — podchwyciła — tak, pod względem pojecia o sprawiedliwości, masz pan najzupełniejszą racyę, ale pewną słabostkę żony i matki zawsze uwzględniać należy i co panu przeszkadza być w obecności Berty przynajmniej trochę mniej serdecznym dla mego chrześniaka, mniej się rozwodzić z pochwałami, do których ma prawo...
— Dobrze... To mogę uczynić... — odpowiedział hrabia z uśmiechem trochę wymuszonym. — Ale nie przestaję jeszcze mniemać, że się pani myli i że Berta, której zalety serca i umysłu tak dobrze poznałem, niezdolną jest do niedorzecznej zazdrości, jaką pani jakoby w niej podpatrzyła.
Pan de Nathon pożegnał się z baronową i odszedł stroskany i smutny. Zdrowy rozsądek oburzał się w nim przeciw temu, co powiedziała mu pani de Vergy. Hrabina taiła się przed nim z jakiemś cierpieniem. Dlaczego? Ta wspólność między nimi uczuć i myśli, która mu się wydawała największem szczęściem, czyżby przestało dla nich istnieć?
Po raz pierwszy od lat siedmnastu, to mgliste, niepochwytne widmo, co zwie się nieufnością, prześlizgnęło się między Henrykiem a jego towarzyszką życia.
Co prawda, widmo to znikło zaraz, gdyż odtąd pani de Nathon stała się znów taką, jaką była przed