przybyciem Armanda do pałacu na bulwarze Hausmana.
Czy pogodziła się więc ze swem położeniem i odniosła zwycięztwo nad zgryzotami, wynikającemi z tego położenia? Nie, bezwątpienia! Kobieta, która nam się pokazała tak wielką w swej boleści, tak gotową do poświęceń bohaterskich w ostatniej rozmowie z baronową, nie mogła dokonać jakiejbądź ugody ze swojem sumieniem.
Brzemię mimowolnej dwoistości przygniatało ją zawsze, ale wobec zwierzeń pani de Nathon, widząc że wszelki ratunek dla niej niemożebny, postanowiła dla zaoszczędzenia panu de Nathon zmartwień, naśladować męczenników, uśmiechających się jeszcze na stosie. W sobie samej taiła ból, który ją nurtował. Nigdy nie wydawała się szczęśliwszą. Kiedy była zanadto bladą, trochę się różowała.
Hrabina cierpiała dla syna. Miłość jej i tak już głęboka, stała się jakąś wyegzaltowaną skutkiem tego cierpienia. Kochała go tembardziej, że z tego uczucia matczynego nic nie mogło się uwidoczniać na zewnątrz, dla obcego oka.
Wobec hrabiego i Herminii była dla Armanda uprzejmą, grzeczną, ale nic więcej. Musiała się pilnować bez ustanku, czuwać nad spojrzeniami swemi, studyować ton głosu.
Pewnego dnia wzięła ją gorąca chęć wejść do mieszkania syna, podczas jego nieobecności, być w jego pokoju samą, dotknąć się jego książek, jego papierów, usiąść na fotelu, na którym on siadał i zamarzyć o tem, że się jest przy nim i mówi się doń:
— Jestem twoją matką.
Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/334
Ta strona została skorygowana.