Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/336

Ta strona została skorygowana.

de Nathon rozpoczęła sama, ale dalej nic nie mogła przedsięwziąć bez cudzej pomocy.
Nazajutrz ubrała się tak, jak wtedy, gdy chodziła nawiedzać ubogich, t. j. czarno i z jaknajwiększą prostotą. Do kapelusza przypięła tak gęstą woalkę, że po za nią niepodobna było rozpoznać jej twarzy i w tym stroju, jaki przywdziewają zarówno anioły miłosierdzia jak i żony wiarołomne, wyszła z pałacu i udała się bulwarem Hausmana, zdając się na wolę przypadku, sama bowiem nie wiedziała gdzie może znaleźć to, czego szuka.
Zastanowiła się jednak wkrótce, że o żadnym z tych wspaniałych, arystokratycznych domów, wznoszących się na bulwarze, nie może się przecie mieścić skromny warsztat ślusarski. Zobaczywszy więc boczną uliczkę Miromesail, zaraz w nią skręciła.
O sto kroków dalej zatrzymała się. Odgłos pilnika i młota obił się o jej uszy, dolatując z jakiegoś dość ciemnego sklepu. Spojrzała wewnątrz przez zakopcone szyby. Trzech ludzi zajętych było robotą, jeden bił młotem na kowadle kawał rozpalonego żelaza, drugi dopasywał zamek, trzeci polerował klucz.
Hrabina weszła do sklepu i ludzie ci natychmiast przerwali robotę.
Ten, który pracował nad zamkiem, był bardzo przystojnym chłopcem, ale minę miał wyuzdaną, bezczelną. Zdawał się uosabiać typ tych bardzo zdatnych w swym fachu robotników, którzy na tydzień pracują cztery dni, a resztę poświęcają na hulankę za zarobiony grosz.
Koledzy jego widocznie uszanowali jego nad nimi wyższość.