Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/337

Ta strona została skorygowana.

Uchylił z lekka czapkę.
— Czem służyć pani? — zapytał.
— Chciałabym mieć klucz... — odpowiedziała Berta.
— A jaki to klucz, bo są różne klucze, moja pani?
— Mnie potrzeba klucza od drzwi.. — rzekła pani de Nathon.
— Ba! czemu nie... Nasz zakład tę specyalność posiada, że wyrabia wszelkie klucze znane i nieznane, jakie kto chce, prócz klucza do raju... Niech pani da model...
— Model?.. — powtórzyła Berta.
— No tak... musimy mieć model, ale nie taki jak do obrazu, lecz klucz na wzór...
Pani de Nathon wyjęła z kieszeni pudełeczko i wydobyła z niego odcisk woskowy.
— Myślałam — rzekła — że to wystarczy... Czy z tego nie można?
Robotnik pochwycił wosk, przymrużył oko, zagwizdał, potem odparł:
— Słowa „niemożna“ niema w gramatyce ślusarza francuzkiego! jak powiada ten stary aktor... Ale są pewne trudności...
— Jeżeli robota trudna... zapłacę więcej... Oznaczy pan cenę...
— Chwileczkę! — przerwał robotnik! — wszystko da się zrobić. Zrobi się pani klucz rzetelnie, ale trzeba obejrzeć zamek... pani musisz mieszkać w tych stronach, bo przyszłaś pieszo, tak po sąsiedzku... mogę się zaraz do pani „Kopnąć...“
— Do mnie?! — szepnęła hrabina zadrżawszy.