Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/34

Ta strona została skorygowana.

— Wyborny, moja córeczko. Jeździłem aż do Saint-Juan!
— Toś widział się z Blanką?
— To jest, uczyniłem wszystko, co mogłem, ażeby się z nią zobaczyć, ale kuzyneczka twoja jeszcze nie przyjmowała. W oknach sypialni rolety były szczelnie zapuszczone. Spała. Panna służąca chciała ją obudzić... ale nie pozwoliłem.
— A to próżniak! Spała jeszcze o ósmej zrana! zawołała Berta ze śmiechem, a ja o wpół do ósmej już byłam w ogrodzie. Ale... z kim to ojciec powracał... Widziałam przez sztachety jakiegoś pana z ojcem... Może mi się przywidziało?
— Nie zupełnie. Ten pan to mój nowy znajomy, którego przedstawię ci jutro...
— A kto go ojcu przedstawił?
— Nikt... Spotkaliśmy się na szosie... Bardzo mi się spodobał i zaprosiłem go na obiad.
— Tak ni ztąd ni zowąd?
— Tak.
— Ale to jakby powieść mi ojciec opowiadał — podchwyciła Berta, znowu wybuchając śmiechem. — Jakto, ojciec robi znajomości na szosie i zaprasza pierwszego lepszego na obiad!..
— Ależ, waryatko, nasz gość jutrzejszy nie jest byle kim...
— Więc któż to jest?
— To blizki nasz sąsiad, młody oficer od huzarów, młodzieniec bardzo dystyngowany, syn mera z Hantmont... Jest on już kapitanem i ma ordery... Cieszę się bardzo, że przypadek nadarzył mi tę znajomość i spodziewam się, że kapitan często nas odwie-