Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/340

Ta strona została skorygowana.

ślisz pani, że jak ci nie sprzedadzą, to na tem już koniec, że nie postarają się dowiedzieć, do czego pani arszenniku potrzeba?
— Arszenniku! — powtórzyła Berta — ale cóż to za związek z tem?
— Arszennikiem truje się ludzi, podrobionemi kluczami ograbia się ich... Widzi pani, że jest związek.. A przytem takich rzeczy sprzedawać niewolno!
— Cóż znowu! — zawołała hrabina z oburzeniem mógłżeby pan mnie podejrzewać.
— E! słuchaj, moja pani, w tem wszystkiem musi być jakiś brzydki interes, nieraz bardzo ładnie okryte damy należały do band złodziejskich...
— Za kogóż mnie to pan bierze?
— Biorę panią za osobę, której nie znam, a która chce mieć zrobiony klucz podług odcisku... A gdzie jest zamek?..
— W mojem mieszkaniu.
— No, to Rossignol pójdzie z panią, a jak zamek zobaczy, najpokorniej panią przeprosi. Namyśliłaś się pani, cóż, dobrze?
— Nie, mój panie... Nie chcę już klucza i nikt ze mną nie pójdzie...
— A dlaczego to, z przeproszeniem pani?
— To już moja w tem rzecz.
— Bardzo dobrze... No, to chodźmy do komisarza policyi.
— Do komisarza!.. — powtórzyła Berta, a zdawało jej się, że to wszystko śni się jej tylko.
— To bardzo porządny człowiek... musiałaś pani nieraz o nim słyszeć... Wytłomaczysz się pani przed