Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/345

Ta strona została skorygowana.

Pani de Nathon pozostawszy sama, zdjęła wreszcie woalkę, której nie podniosła podczas rozmowy z robotnikiem i upadła na krzesło.
— O! żony wiarołomne, biedne zbłąkane istoty — jęknęła — jakże was żałuję!.. Za jakąż cenę wstydu, upokorzeń, musicie kupować upojenie występnej namiętności, kiedy tak drogo przychodzi nabywać tajemniczą radość z najświętszej miłości... miłości matki dla syna!..
Lokaj przeprowadził robotnika aż do przedsionka i tu, przez oszklone drzwi pokazując mu bramę; rzekł doń, klepiąc go protekcyonalnie po ramieniu:
— Ot tędy, mój młodzieńcze... Staraj się zadowolić panią hrabinę a nie pożałujesz.
— E! ja już jestem kontent, mój stary! — odparł Rossignol i w wywzajemnieniu poklepał lokaja po brzuchu, ku niepomiernemu tegoż oburzeniu, potem z fantazyą otworzył drzwi i wyszedł, gwiżdżąc po cichu galop z „Orfeusza w Piekle“:

„Jowisz, Jowisz, zabierz nas, zabierz nas!

— Tfu! — mruknął lokaj — co to za gbury ci prostacy z ludu!..
I wrócił majestatycznie do przedpokoju, gdzie właśnie oderwał się od czytania dziennika.
W chwili gdy ślusarz wyjść już miał przez furtkę przy bramie potrącił o jakiegoś młodego służącego w liberyi. Uderzenie w ramię było tak silne, iż mogło wywołać kłótnię, ale zaledwie spojrzeli na siebie ze złością, jak dwa zacietrzewione koguty, twarze im się wyjaśniły i jednocześnie z ust im się wydarły okrzyki: