— I zarabiasz?
— Dziewięć razy na dziesięć... nieźle mi idzie... uzbierało się już trochę grosza... No, a tobie, mój dzielny Rossignolu, jakże ci się wiedzie ze ślusarstwem... Doby zarobek, co?..
— Zarobek byłby niezły, ale człowiek musi dużo pracować, niech djabli porwą!
— Cóż robić, takie to już życie człowieka... Ale czem się to dzieje, że cię dopiero po raz pierwszy spotkałem w naszym pałacu.
— Bo dopiero dzisiaj po raz pierwszy dostaliśmy ztąd robotę...
— A zkądże tak? przez kogo?
— Przypadkiem... Twoja pani, chciałem powiedzieć twoja dawna pani, weszła do naszego sklepu tak dobrze, jak do innego...
— Doprawdy?.. I zabierasz tę szkatułkę do naprawy?
— Tak.
— Cóż jej jest?
— Kluczyk złamał się w zamku, trzeba wyjąć kawałek i zrobić nowy.
— I dużo czasu na to trzeba?
— Pięć a może ze sześć godzin.
— I zapłacono ci już?
— Zapłacono.
— Ile też?
— Zgadnij.
— Pani hrabina nie skąpi... No, dziesięć franków...
Rossignol wybuchnął śmiechem.
— To może piętnaście... — podchwycił August.
Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/348
Ta strona została skorygowana.