Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/354

Ta strona została skorygowana.
VII.

Nazajutrz około południa, August udał się na ulicę Miromesnil, zbliżył się do okna sklepu ślusarskiego, zajrzał wewnątrz i zobaczył Rossignola z piłką stalową w jednej ręce, a z kawałkiem żelaza w drugiej. Zapukał z lekka w szybę.
Robotnicy podnieśli głowy. Rossignol poznał swego przyjaciela i natychmiast do niego wyszedł.
Twarz miał zaczerwienioną, oczy czerwone, napuchnięte.
— No i cóż? — spytał piękny August, gdy się uścisnęli za ręce — jakże tam po wczorajszem...
— Okropnie mnie włosy bolą... zanadto sobie pozwoliliśmy wczoraj...
— Ba! myślałem że masz mocną głowę...
— A mam... Tylko widocznie musiałem być nie zdrów...
— To chodź się czego napić, zaraz ci będzie lepiej...
— Dzisiaj nie mogę... Robota pilna... nie sposób jej rzucać...
— Tylko na pięć minut... Chodź... Mam ci powiedzieć dwa słowa...
— No, dobrze, ale na pięć minut... nie dłużej...
Godni przyjaciele udali się znów do knajpy, gdzie Rossignol poprzedniego dnia tak się uraczył.
— Jakże tam z naprawą szkatułki pani?.. — spytał August, jakby od niechcenia, nalewając wódki Rossignolowi.