Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/357

Ta strona została skorygowana.

August rozwinął papier i wyjął klucz bardzo prostej formy, ale nader starannie odrobiony.
Kleinocik, co? — podchwycił Rossignol, sam podziwiając własne dzieło — gdyby był mniejszy, możnaby nosić jako brelok u zegarka.
— Rzeczywiście wspaniała robota!.. — odparł sługus, wstając z kluczem w ręce i wychodząc z pokoju jadalnego.
— Jakto? co? — zawołał robotnik — a ty dokąd idziesz?
— Nie bój się... zaraz wrócę...
August przeszedł całe mieszkanie aż do ostatniego pokoju, gdzie znajdowały się trzy schodki prowadzące do drzwi, łączących pawilon z pałacowym korytarzem.
Spuścił się na dół po stopniach, przyłożył ucho do drzwi, dla przekonania, czy odgłos jaki nie wskazuje czyjej obecności w galeryi oszklonej, potem klucz przytknął do zamku. Wszedł. Obrócił go ostrożnie. Dał się słyszeć suchy zgrzyt dwa razy odmykanej sprężyny, wziął za klamkę, drzwi otworzyły się.
— Zgadłem! — pomyślał uradowany sługus! — Mój pan wchodzi do hrabiego głównemi drzwiami, a pani hrabina do mego pana skrytemi... i wszyscy kontenci... nawet mąż! Z taką tajemnicą w kieszeni, dobry służący jest panem całego domu i jeżeli tylko ma aby trochę rozumu, może spokojnie sobie żyć na stare lata!.. Mam ich w garści!
Po krótkiej tej rozmowie z samym sobą, August zamknął drzwi i wrócił do Rossignola, który dla zabicia nudów porównywał arak z koniakiem, a wódkę z likierem jaknajlepszego gatunku.