Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/359

Ta strona została skorygowana.

— Ręczę. Nie kpię, proszę pani, z nikogo i jak się wezmę do roboty, to nie spartolę...
— Dobrze... Ile panu jestem dłużną?
Rossignol rozśmiał się na całe gardło.
— Pani hrabina zapomniała — rzekł — przecie mi zapłaciła z góry...
— Zapłaciłam za milczenie, ale nie za robotę.
— No!.. niech będzie dwadzieścia franków...
— Proszę... trzy luidory... — przerwała Berta — żegnam pana...
I nacisnęła dzwonek elektryczny, dając znak, ażeby odprowadzono Rossignola.
— Grzeczna na pozór, ale ma ząbki nie lada... — Pomyślał ten ostatni, mijając podwórze, ażeby wyjść na bulwar Hausmana — odrazu człowiekowi zamyka gębę, słowa powiedzieć nie daje... pańskie formy!.. a jednak gzi się... słówko pisnąłbym a miałaby baba kłopot... tańczyłaby jakbym ja jej zagrał!..


∗             ∗

W posiadaniu talizmanu, który miał jej otworzyć wstęp do ziemi obiecanej, to jest do pawilonu zamieszkanego przez jej syna, pani de Nathon miała odtąd jedną myśl, skorzystać z niego jaknajprędzej.
Gwałtowność tego pragnienia nie wyłączała jednak wszelkiej ostrożności.
Hrabina znała prawie z godziny na godzinę tryb życia Armanda. Wiedziała, że wychodził z mieszkania bardzo wcześnie, śpiesząc do hrabiego na wspólną pracę, a wracał do siebie bardzo rzadko przed godziną szóstą po południu dla przebrania się na obiad.