Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/36

Ta strona została skorygowana.

niu białem płóciennem, palił cygaro na najwyższym stopniu ganeczka.
— Brawo! — zawołał do Sebastyana, schodząc ku niemu po stopniach. — Brawo kapitanie! punktualność jest jedną z najpiękniejszych cnót wojskowych!.. Witajże w domu starego żołnierza!.. A to upał!.. Dwadzieścia ośm stopni w cieniu! Napijmy się czego... Chodź że pan ze mną, proszę.
Hrabia wziął Sebastyana pod rękę, lecz, zamiast wejść z nim do mieszkania, poprowadził go przez aleje cieniste i starannie wysypane piaskiem, aż do dużej altany, otoczonej staremi lipami rozłożystemi, nad brzegiem szemrzącego Cusancin.
Sąsiedztwo bystrej rzeczki z zimnemi jak lód wodami, podwójne przykrycie z bujnego winogradu i lip, utrzymywały w tej altanie przyjemny chłód, ponętny zwłaszcza podczas gorących godzin dni letnich.
Stół okrągły, wyciosany z kamienia, dwie ławki i kilka krzesełek wiejskich stanowiły umeblowanie tego salonu letniego, gdzie światło przezierało tylko przez zielone liście.
Na stole widać było flakon ze słynnym absyntem jurajskim, karafkę z wodą snać bardzo zimną, bo szkło zapotniało, dwa kieliszki w kształcie tulipanów i pudełko z cygarami.
Jenerał nalał do kieliszków likieru, zapalono cygara hawańskie i pogadanka zaczęła się wśród białych kłębów wonnego dymu.
W kwadrans potem jakaś postać wdzięczna i lekka zarysowała się w ramkach dzikiego winogradu,