Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/361

Ta strona została skorygowana.

zbliżyła ku drzwiom, prowadzącym do pawilonu, drżała tak, że nie mogła klucza włożyć do zamku.
Gdyby ją kto był zobaczył, jak szła, blada ze wzruszenia, nadstawiając uszu, obracając głowę na wszystkie strony, przysłuchując się najmniejszemu odgłosowi, wziąłby ją za jaką namiętną kochankę, śpieszącą na schadzkę miłosną, a nie za matkę, chcącą się dostać do mieszkania syna,
Nareszcie klucz obrócił się w zamku, drzwi otworzyły się. Berta przestąpiła próg i zatrzymała się, jakby przerażona swą śmiałością.
Głęboka panowała cisza. Cofnąć się, kiedy już dosięgała celu, po uczynieniu wszystkiego dla jego dopięcia, to było niemożebne.
Pani de Nathon lekko zamknęła drzwi za sobą, zeszła z trzech stopni i znając rozkład wewnętrzny pawilonu, który dawniej nawiedzała nieraz, gdy się zajmowała jego umeblowaniem, udała się wprost do sypialni i do salonu, który służył Armandowi za gabinet do pracy.
Tutaj spędziła błogie pół godziny, czytając list rozpoczęty, którego litery skreśliła ręka jej syna, przebiegając stronnicę wpół otwartej książki, na którą zwracały się oczy jej syna, znajdując wszędzie ślad umysłu poważnego, duszy wzniosłej, serca czystego.
Czas upływał... trzeba było wyjść... Odeszła, ale z żalem, obiecując sobie, że tu jeszcze powróci.