Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/363

Ta strona została skorygowana.

Pewna, iż jest samą, szła bez ostrożności i w pokoju sypialnym, gdy się zbliżała już do salonu, potrąciła zlekka sprzęt jakiś.
Ponieważ pawilon ogrzewany był kaloryferem z pałacu, Armand kazał powyjmować wewnętrzne drzwi. Podwójne portjery z ciężkiej makaty zastępowały je wszędzie a fałdy ich szerokie spadały aż na podłogę.
Łoskot od potrącenia sprzętu był bardzo słaby; jednakże czyjś głos z salonu zapytał:
— Czy to ty, Auguście?
Pani de Nathon, która już podnosiła portjerę, zadrżała do szpiku kości. Armand był tu, o kilka kroków od niej... Nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi, niezawodnie nadejdzie i zaskoczy ją!
Cóż mu powiedzieć, ażeby mu swą obecność wytłomaczyć?
Hrabina żywo cofnęła się w tył i raczej umarła niż żywa schowała się, jak mogła za firanki przy wielkim łożu z baldachimem w stylu Ludwika XIII.
Serce jej bić przestało. Uczepiła się obiema rękoma łóżka, innaczej nie utrzymałaby się na nogach.
Portjera poruszyła się. Armand przestąpił próg sypialni, spojrzał, nie zobaczył nic, sądząc że się omylił, powrócił do salonu.
Zaledwie znikł, gdy Berta, opuściwszy swe schronienie i stąpając po cichu (co zresztą było łatwo na rozpostartym grubym dywanie), podążyła tą drogą, którą przybyła, zeszła po trzech stopniach schodów i otworzyła z niezmierną ostrożnością drzwi komunikacyjne.