Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/365

Ta strona została skorygowana.

Berta odetchnęła.
Skoro Armand nie był już sam, więc prawdopodobnie nie przestanie być ciągle w salonie dopóki potrwa wizyta przyjaciela.
Dzięki temu uspokoiwszy się, zapragnęła znów bardzo gorąco być niewidzialnie obecną przy rozmowie syna z wicehrabią.
Dla zaspokojenia ciekawości, dość było zbliżyć się do podwójnej portjery, przedzielającej dwa pokoje.
Któraż córka Ewy zdołałaby się oprzeć?
Pani de Nathon nie oparła się. Przeszła przez pokój, uchyliła nieco makaty i oto, co usłyszała:
— Mój drogi, przyjacielu — mówił wicechrabia — tylko co wróciłem do domu i zastałem list twój. Coś do mnie zostawił dziś z rana... Nie straciłem ani chwili i czemprędzej przychodzę.
— Dziękuję ci, Maksymie — odpowiedział Armand. — Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć...
— Tak, niezawodnie, w każdej okoliczności... Napisałeś, że mnie potrzebujesz...
— Tak, potrzebuję ciebie...
— Tem lepiej! — O cóż chodzi?
— Pójdziesz ze mną tej nocy na bal maskowy do Opery...
— Na bal Opery... — powtórzył wicehrabia z wyraźnem ździwieniem.
— Tak...
— O! mój drogi, nigdybym był nie odgadł!.. Znam cię, jako człowieka poważnego, cóż to więc za szczególny kaprys nęci cię do tego motłochu?..