Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/369

Ta strona została skorygowana.

Wyjść za nim, dogonić go w korytarzu i zelżyć niezwłocznie, byłoby bardzo łatwo, ale chyba wielce nierozsądni.
Przeciwnik mój, bez żadnej trudności zrozumiałby przyczynę takiej napaści, a zresztą było to wszystko zbyteczne, skoro wiedziałem, gdzie się mogę z nim spotkać?
Podążyłem za nim oczyma aż do drzwi. Widziałem, że ukłonił się jednemu z moich znajomych, który mu się odkłonił bardzo lekko.
Jak tylko zapadła kurtyna, zaczepiłem tego mojego znajomego.
— Kto to przed chwilą kłaniał się panu — spytałem i opisałem osobę.
Znajomy mój odrzekł pogardliwie:
— To margrabia de Flammaroche.
— Margrabia de Flammaroche! — szepnęła Berta przerażona za portyerą, która ją zasłaniała.
— Margrabia de Flammaroche!.. — powtórzył Maksym de Mornay.
— Znasz go?.. — spytał Armand.
— Ze słyszenia.
— I cóż o nim mówią?..
— Jaknajgorzej... Ma on haniebną reputacyę... Zrujnował się doszczętnie jeszcze za młodu, co nie przeszkadza mu dziś żyć zbytkownie, gdyż ożenił się z milionową angielką... Biedną żonę dręczył tak, że zwaryowała, płaci na jej bardzo skromne utrzymanie w jakimś domu zdrowia, a sam zjada dochody z jej milionów do spółki z wszelkiemi ladacznicami...
— Nie dziwi mnie bynajmniej to, co o nim mówisz... — odparł Armand — wygląda zupełnie na takiego