Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/370

Ta strona została skorygowana.

człowieka... Dość go widzieć i słyszeć, ażeby wiedzieć jakim jest!.. Spotkamy się z nim w Operze tej nocy i już chyba byłbym bardzo niezręcznym, gdybym nie potrafił wywołać z nim sprzeczki.
— Mój drogi Armandzie — zapytał Maksym — czy dobrze umiesz bić się na szpady?
— Mam za sobą trzy miesiące nauki w sali fechtunku.
— To jest na fechtunku znasz się mniej, niż wcale.
— Masz słuszność.
— A na pistolety?
— Brak mi wprawy, ale oko mam pewne... Dużo polowałem we Franche-Comlé w czasie wakacyi i uchodziłem za dobrego strzelca...
— Zabić zająca a człowieka to wcale co innego... Wszystko to mnie bardzo niepokoi... Margrabia de Flammaroche jest zawołanym pojedynkowiczem i pierwszorzędnym fechtmistrzem... Miał już ze dwadzieścia pojedynków i ze wszystkich wyszedł zwycięzko... Namyśl się, błagam cię, zanim go wyzwiesz...
— Namyślać się?.. nad czem?..
— Nad nierównością szans... A przyznasz sam, że jest ona okropna!..
— Mniejsza o to!.. Ja widzisz, mój drogi wicehrabio, mam wiarę, chociaż jestem dzieckiem sceptycznego wieku... Bóg pobłogosławi słusznej sprawie, a zresztą choćbym miał życiem to przypłacić, nikt nie powie, że pozwoliłem wobec siebie nikczemnie splugawić cnotę najczystszą w świecie i że nie postarałem się jej pomścić!..
— Rozporządzaj mną.