rzyła drzwi do galeryi, narażając się na spotkanie z mężem.
Na szczęście, hrabiego już tu nie było i hrabina de Nathon, nie spotkawszy nikogo, dostała się nareszcie do swego pokoju.
— Czy ja śnię? — spytała sama siebie.
Nie, nie śniła wcale!..
Przed nią stawała jak widmo, straszliwa rzeczywistość.
Armand, ten syn, którego kochała z całego serca, z całej duszy, narażał życie swe i ani domyślając się, bić się miał, ażeby obronić i pomścić swą matkę, a bohaterskie dziecko miało za przeciwnika zawołanego junaka, którego szpada godziła zawsze pewnie, a kula nigdy nie chybia celu czy to w strzelnicy, czy w pojedynku.
Berta schwyciła się za głowę i ścisnęła ją konwulsyjnie, zdało jej się, że czaszka jej rozpęknie od burzy, jaka wrzała w jej wnętrzu.
Czuła się blizką obłąkania i usta jej ciągle powtarzały machinalnie:
— Co czynić?.. co czynić?..
Po chwili, nieład w jej myślach, podobny do gorączki obłędu, ustał i uspokoiła się trochę.
— Trzeba temu pojedynkowi przeszkodzić, przeszkodzić bądź co bądź — odpowiedziała sama sobie.
Przeszkodzić? ale jak? do kogo udać się?
Do margrabiego de Flammaroche? Berta aż się wzdrygnęła na tę myśl.
Do Armanda? ale jakże z nim mówić o tem? Jak mu wytłomaczyć, zkąd się o tem wszystkiem do-
Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/372
Ta strona została skorygowana.