Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/380

Ta strona została skorygowana.

— Zapewne...
— Co do pani?
— Niestety!.. Czyś nie zauważyła, że od pewnego czasu naszą pani nie jest już taką jak dawniej...
— Nie, nie zauważyłam...
— To mnie nie dziwi.. Tak mało ją widujesz... Ale ja, co z nią jestem codzień i tak blizko...
Fanny przerwała sobie.
— To co? — spytała Julcia, a oczy jej się zaiskrzyły z ciekawości.
— Ot! pani hrabina jest roztargniona, zamyślona... Czasem blada jak trup, to znów jakby się naraz zbudziła ze snu. Jeżeli się wtedy do niej odezwę, cała zaraz się wstrząśnie, słucha mnie, a nic nie rozumie... Wyobrażam sobie, że tak muszą wyglądać ludzie, których gryzie sumienie...
— Przypuszczacie, że panią gryzą wyrzuty sumienia?.. — spytała Julcia naiwnie.
— A niech mnie Bóg zachowa! — zawołała Fanny — cobym miała przypuszczać, kiedy ja nic nigdy nie przypuszczam... Zwaryowałaś czy co?.. Wystrzegaj się, moje dziecko, takiej paplaniny!
— Ależ ja nic nie powiedziałam...
— Jakto nic? Aż nadto!.. Zkądżeby pani hrabina miała wyrzuty sumienia? Jakżeby je mieć mogła taka osoba bez zarzutu.
— Bo ja myślałam...
— Nie można myśleć... Jej postępki tajemnicze mogą być niewinne, a nawet bardzo szlachetne... Nawet, niezawodnie są takie... Że jest tam jakaś tajemnica, to jeszcze nic, przecie nikt nie może wzbronić tajemnic.