Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/381

Ta strona została skorygowana.

— Więc jest jakaś tajemnica?..
— Czy jest tajemnica?.. Tego zaprzeczyć niepodobna, bo to widoczne... Ale żebym miała zaraz to jakoś tłomaczyć... Ja tam wolę nie rozumieć, a to, co mi się wydaje ciemnem, wolę uważać za dobre... Mogę ci dać dowód... chcesz?
— Dobrze... proszę bardzo.
— Widzisz, moja mała, ja raczej sama bym siebie podejrzewała niż panią, nawet nie wiedząc, co ma się stać tej nocy.
— Czy ma się co stać?
— O! mój Boże, rzecz bardzo prosta... to jest co prawda, nie tak bardzo prosta, bo nawet dziwnie osobliwa?
— Cóż to będzie, panno Fanny, co to będzie?..
— Doprawdy nie wiem, czy mam ci powiedzieć... Waham się, waham bardzo... Gdybyś niezdolną była pobłażliwą być i litościwą, cały ciężar winy spadłby na moje sumienie.
— Już ja pannie Fanny przyrzekam, że będę taką litościwą jak wy, to przecie dosyć.
— No cóż, moje dziecko, jak sobie wyobrażasz, co pani hrabina robić będzie dzisiaj między godziną dwunastą a pierwszą w nocy?
— Zapewne pójdzie spać sobie spokojnie.
— Gdzież tam, niestety!.. Wyjdzie z pałacu...
— Zapewne z panem hrabią?..
— Jakaś ty naiwna!.. Pan hrabia nie będzie wiedział o tem nic a nic...
— Więc pani sama wyjdzie?..
— Jaknajzupełniej! sama i to w masce...
— Dokąd?