Fanny obejrzała się do koła ostrożnie, ażeby się przekonać, czy kto obcy nie słucha, potem zniżywszy głos i nachyliwszy się do Julci, która także się do niej podsunęła, szepnęła te trzy słowa:
— Na bal Opery.
Garderobiana aż odskoczyła w tył.
— E! cóż znowu! — zawołała,
— Ależ tak, moja droga.
— Jesteście tego pewni?
— Jaknajzupełniej.
— To nie do uwierzenia,
— Wiem, a jednak to prawda.
— Po co pani może iść na bal Opery?
— Zapewne ma spełnić jaki miłosierny uczynek, chociaż na pierwszy rzut oka, miejsce do tego niezbyt stosowne, ale nasza pani jest tak doskonałą... Może chwyta jedyną sposobność, ażeby jaką duszę zbłąkaną nawrócić na drogę zbawienia... Wierna zasadzie, że trzeba działać dobrze w skrytości, pani ukryje się też pod dominem weneckiem.
— Jakto — zawołała Julcia — wiecie nawet jaki pani będzie miała kostjum?
— Ja o wszystkiem wiem zawsze, moje dziecko...
— Czy pani się przed wami zwierzyła?
Fanny wzruszyła ramionami.
— Sama nie wiesz co mówisz, moja mała — odparła. — Nasza kochana pani jest osobą delikatną i nie opowiada nikomu o swych interesach... Pani nie powiedziała mi ani słówka, ale to nie przeszkadza mi wiedzieć o wszystkiem.
— Ale jakim sposobem?..
Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/382
Ta strona została skorygowana.