Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/385

Ta strona została skorygowana.

Panna Fanny, zapomniawszy na chwilę o zwykłej obłudzie, uśmiechnęła się z bezczelnym cynizmem.
— A! moje dziecko — rzekła — jak ty jeszcze nie masz pojęcia o niczem... Miejsce miałabym stracić!.. Ależ bynajmniej!..
— Jednakże...
— Niema żadnego jednak... A choćby mnie pani zobaczyła, niechno spróbuje mnie odprawić!.. Mam nadzieję co prawda, że może się mylę, może to tylko fałszywe pozory!.. błagam niebiosa, ażeby od pani naszej oddaliły podszepty złego ducha, ażeby odwiodły od nieszczęsnego zamiaru włóczenia się po balach maskowych... Ale jeżeli nieszczęście odgadłam dobrze, już ja będę w tym domu trwalej siedzieć, niż same fundamenty!.. Na pozór, jak przedtem, będę niby słuchała pani i spełniała jej rozkazy, ale w rzeczywistości, to pani zależeć będzie odemnie!.. Będę ją miała w ręku przez jej tajemnicę i zobaczysz, jak ja ją poprowadzę!.. Widzisz, moja mała, taka to już powszechna zasada (zapamiętaj ją dobrze), że kiedy żona ukrywa co przed mężem, a panna służąca pochwyci tę nitkę, wtedy zmieniają się role. Pani, chociażby była samą księżną, słuchać musi każdego kiwnięcia palcem, każdego mrugnięcia okiem tej, która ją może zgubić. Gdyby to nie było obrazą Boga życzyć, ażeby istota ludzka zeszła z drogi cnoty, pragnęłabym, aby hrabina dostała się tak w moje ręce... Spokojna byłabym o stare lata... zarobiłabym jak nic ze dwa tysiące franków dożywocia.
— Ale... — szepnęła Julcia — pani do dziś uchodziła za najuczciwszą kobietę.